Jesteśmy ostatnią, dużą aglomeracją w Polsce, w której do tej pory nie wprowadzono wspólnego biletu na przejazd tramwajem, autobusem i pociągiem. Korzystają z niego m.in. mieszkańcy Warszawy, Trójmiasta, Wrocławia i Krakowa. Niedługo do grona szczęśliwców dołączą poznaniacy. U nas tymczasem urzędnicy przerzucają się odpowiedzialnością, a jedyne co mają do zaproponowania pasażerom to uzbrojenie się w cierpliwość.
Nasza akcja:
Wyślij list w sprawie wspólnego biletu
Od ponad dwóch miesięcy wspólny bilet z korzyścią dla pasażerów funkcjonuje w Tychach. Gotowy wzorzec jest zatem pod ręką. Dlaczego tak samo nie może być w całej aglomeracji? Ani zarząd województwa, ani powołany z wielką pompą Górnośląski Związek Metropolitalny, ani odpowiedzialny za organizację publicznego transportu Komunikacyjny Związek Komunalny GOP nie poczuwają się do tego, by podjąć temat. Mająca spełniać funkcję wspólnego biletu Śląska Karta Usług Publicznych ujrzy światło dzienne nie wcześniej niż za trzy lata, mimo że nawet 85 procent kosztów projektu może pokryć unijna dotacja.
- Taka kasa skusi mnóstwo firm, będzie lawina protestów, ich rozpatrywanie potrwa - prognozują w KZK GOP. Nawet jeśli te przypuszczenia się potwierdzą, trzyletni termin zakrawa na kpinę. Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, by do czasu wprowadzenia Karty, dla ponad miliona pasażerów codziennie korzystających z komunikacji miejskiej zastosować tymczasową, papierową wersję wspólnego biletu. W praktyce nikt nie kiwnął nawet palcem, by przeforsować to rozwiązanie.
- To już jest śmieszne. Organizatorzy transportu nie potrafią się ze sobą dogadać, a tymczasem cały świat, w tym także wszystkie większe polskie miasta, korzystają ze wspólnego biletu - dziwi się profesor Marek Sitarz, kierownik Katedry Transportu Szynowego na Wydziale Transportu Politechniki Śląskiej.
Jak długo można czekać na kawałek plastiku? - denerwują się pasażerowie, którzy chcą Śląskiej Karty Usług Publicznych. Ma ona spełniać między innymi rolę wspólnego biletu, umożliwiając swobodne przesiadki do pociągu, autobusu i tramwaju w obrębie aglomeracji. Będzie też z nią można korzystać z biblioteki, zapłacić za parking, wejście na miejski basen czy za niektóre usługi w urzędzie.
Kartę przygotowuje Komunikacyjny Związek Komunalny GOP. Na razie opracowano projekt techniczny. Kończą się rozmowy z 24 należącymi do KZK GOP gminami, określające jakie usługi będzie można realizować w nich na podstawie karty. Kolejnym etapem ma być studium wykonalności i oceny finansowe.
- Sądzę, że w trzecim kwartale tego roku złożymy kompletną dokumentację do urzędu marszałkowskiego - zapowiada Grzegorz Dydko- wski, zastępca przewodniczącego zarządu KZK GOP. Do urzędników marszałka należeć będzie ocena, czy pomysł jest wykonalny i na ile przyniesie faktyczne korzyści mieszkańcom. Dofinansowanie z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego może pokryć 85 procent kosztów projektu wycenianego na 112 milionów złotych. Resztę wyłożą KZK GOP oraz gminy.
- Projekt powinien być gotowy w ciągu trzech lat od podpisania umowy z urzędem marszałkowskim - ocenia Dydkowski.
Dla pasażerów taka perspektywa jest nie do przyjęcia. Skoro kilka lat temu udało się (choć na krótko) wprowadzić wspólny bilet ATP, teraz powinno to być tym bardziej możliwe. Podobnie uważa prof. dr. hab. inż. Marek Sitarz, kierownik Katedry Transportu Szynowego na Wydziale Transportu Politechniki Śląskiej.
- Podczas Euro 2012 kibice będą się z nas śmiać. Cały świat jest przyzwyczajony do wspólnego biletu. Także w Polsce to rozwiązanie funkcjonuje już wszędzie, z wyjątkiem Górnego Śląska. Wdrożenie go wymaga jednak czasu, tego nie można zrobić "za pięć dwunasta" - wskazuje prof. Sitarz.
Argument, że połączenie biletu komunikacyjnego z "elektroniczną skarbonką" to unikatowy w skali kraju projekt i stąd tak wolno idzie jego realizacja, nie jest wytłumaczeniem. Podobny projekt od 2006 roku przygotowywany jest w Poznaniu - tam pierwsze karty mają trafić do rąk mieszkańców w tym roku. Mniej ambitniej za to szybciej poradzono sobie ze wspólnym biletem w Warszawie (łączy bilet okresowy komunikacji miejskiej oraz kartę parkingową), a także w Trójmieście, Wrocławiu i Krakowie, gdzie projekt ruszył w tym miesiącu. My jesteśmy na końcu.
Przedstawiciele KZK GOP tłumaczą, że niektóre z umożliwiających wprowadzenie Śląskiej Karty Usług Publicznych przepisów dopiero jesienią zostaną przyjęte przez Sejm, a negocjowane zasady finansowania projektu przez lokalne samorządy muszą zostać wprowadzone do gminnych budżetów.
Nieoficjalnie można usłyszeć jeszcze jeden argument: unijne miliony euro to łakomy kąsek do informatycznych firm, które będą zacięcie walczyć o to zlecenie. Wszystkie chwyty będą dozwolone, więc na protesty i odwołania lepiej od razu zarezerwować cały rok.
- Gdyby to był sam bilet, sprawa byłaby łatwiejsza i pewnie już byśmy go wdrażali - mówi Alodia Ostroch, rzeczniczka KZK GOP.
Skoro tak, to dlaczego nie rozłożono projektu na etapy, by jak najszybciej zrealizować to, co najbardziej potrzebne?
- Ze względu na wielość składanych przez gminy wniosków o dofinansowanie inwestycji drogowych obawialiśmy się, że możemy nie dostać unijnego wsparcia w ramach funduszy na transport. Kiedy zaczęliśmy rozbudowywać ten projekt, wzrosły komplikacje, ale też szanse na pieniądze z Unii Europejskiej - argumentuje Alodia Ostroch. Przyznaje jednak, że wspólny bilet nie musi mieć formy elektronicznej. Do ukończenia prac nad Kartą Usług Publicznych mógłby funkcjonować w tradycyjnej, papierowej formie.
- Jego rozliczanie byłoby trudniejsze, ale to jest rzecz do negocjacji - zapewnia Ostroch.
Sęk w tym, że na razie nikt niczego nie negocjuje. Z comiesięcznych rozmów KZK GOP z kolejarzami nic nie wynika. Propozycja KZK złożona jesienią ubiegłego roku do marszałka województwa dotyczyła jedynie wspólnego finansowania komunikacji autobusowo-tramwajowej bez żadnych konkretów dotyczących wspólnego biletu. Propozycja została odrzucona, a Piotr Spyra z zarządu województwa zdecydowanie neguje możliwość powrotu do takiego rozwiązania.
- To byłaby w zasadzie pomoc publiczna dla KZK GOP. Możemy rozmawiać o wspólnym bilecie, ale na takich zasadach jak w Tychach. Wpływy z biletów dzielone są tam między nas i samorząd. Rolą zarządu województwa jest w takim modelu pilnowanie, by rozkład jazdy pociągów uzupełniał się, a nie dublował z rozkładem jazdy komunikacji miejskiej. Podobny krok powinien jednak wykonać KZK GOP - dodaje.
Urzędnicy zawsze mają argumenty i… czas. Chyba zdecydowanie za dużo czasu.
Źródło: Dziennik Zachodni
Po powyższym artykule proponuję przeczytać coś na temat codziennych strapień naszych urzędników. Poniższy artykuł pozwoli zrozumieć, dlaczego nie ma i jeszcze długo nie będzie w aglomeracji śląskiej biletu ATP.
Metropolia Silesia lepsza niż Katowice
Klamka zapadła. Metropolia na pewno nie będzie nazywała się Katowice. Odpada też hasło Metropolia Górnośląska. - Idziemy w kierunku nazwy Silesia - wyjawia jeden z urzędników. Dyskusja o nazwie metropolii wkracza w decydującą fazę. To właśnie ta sprawa budzi największe emocje i tu najtrudniej osiągnąć kompromis pomiędzy czternastoma miastami, które tworzą Górnośląski Związek Metropolitalny.
Od wielu miesięcy raz po raz padały różne propozycje: Nowe Katowice, Metropolia Śląsko-Dąbrowska, Metropolia Górnośląska, Silesia. I nikt nie chciał zrezygnować z własnego pomysłu. Żeby znaleźć wyjście z tej sytuacji GZM zlecił krakowskiej firmie Eskadra przygotowanie strategii promocji metropolii. Eskadra zaproponowała, by nowy twór nazwać Metropolią Górnośląską, ale decyzję zostawiła samym zainteresowanym. - Trudno coś narzucać z zewnątrz. To polityczna decyzja - mówi Marek Tobolewski z Eskadry.
Jako pierwszy zastrzeżenia do tej propozycji zgłosił Waldemar Bojarun, rzecznik Katowic. Bo jego zdaniem nazwa jego miasta byłaby najlepsza dla całej metropolii. To z Katowicami kojarzy się w Warszawie cały Górny Śląsk. Choć Bojarun bardzo się starał, nie udało się mu przekonać innych miast do swojego zdania. Wyglądało na to, że nie ma szans na kompromis, ale kilka dni temu nastąpił przełom. Oficjalnie nikt tego nie chce potwierdzić, ale z naszych informacji wynika, że większość uczestników piątkowej narady zgodziła się z nazwą Silesia. Takie rozwiązanie są gotowe poprzeć, podobno, nawet władze Sosnowca. Tutejsi urzędnicy są pewni, że nazwę Silesia jest łatwiej przełknąć niż Katowice.
Piotr Koj, prezydent Bytomia także woli Silesię. - Nie mam wątpliwości, że to najlepsza propozycja. Podpisuję się pod tym - mówi Koj. Także Stanisław Korfanty, prezydent Piekar Śląskich uważa, że metropolia potrzebuje dobrej i chwytliwej nazwy. - Określenie Górnośląski Związek Metropolitalny jest zbyt długie. Silesia jest krótka i na pewno dobrze się sprzeda w Europie, a przecież o to nam chodzi, by dobrze się promować - mówi Korfanty.
Tobolewski z Eskadry przyznaje, że Silesia może okazać się najlepszym wyborem. - To dobre określenie. Radziłbym jednak przeprowadzić debatę na temat nazwy. Zaś najlepszym wyjściem byłoby urządzenie w tej sprawie referendum - dodaje.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
Podgląd wiadomości:
Zamknij podgląd